niedziela, 17 lutego 2013

Last week

Ostatni tydzień przeleciał mi z szybkością błyskawicy! Wszystko zaczęło się w zeszły weekend, który tylko nazywał się weekendem, bo nawet nie było podczas niego chwili, żeby usiąść spokojnie w fotelu z książką, ani żeby wstać rano o jakiejś nieprzyzwoicie późnej porze, ani żeby ugotować coś dobrego, ani żeby po prostu odpocząć. W związku z tym poniedziałek zaczął się potwornym bólem głowy i niewyspaniem. Myślałam, że tydzień będzie ciągnął się w nieskończoność, z brakiem czasu na popołudniową drzemkę, dwoma samotnymi popołudniowymi wyjazdami do Wrocławia, w tym jeden we wtorek, kiedy zaatakowała nas zima i spędziałam w samochodzie 6 godzin :/ W Walentynki dopadło mnie jakieś zatrucie, więc w zasadzie ich nie odczułam, można powiedzieć, że odbyły się dzień później :D Zresztą w naszej prawie sześcioletniej historii były to dopiero drugie walentynki, które w ogole spędzaliśmy razem, więc nie darzymy ich jakimś szczególnym sentymentem. Dzień jak co dzień, nie oszukujmy się - data jest umowna, każdy dzień  roku jest tak samo idelany na okazywanie sobie czułości. Takie codzienne walentynki, co Wy na to?
Wracając do sedna, nawet nie wiem, kiedy wybiła w piątek w pracy godzina 15:00 i można było zacząć kolejny weekend. Dlatego dzisiaj korzystam ile się da! Tzn. chciałam korzystać. Pierwsze niepowodzenie to samoistna pobudka przed godziną 8!!! A tak chciałam spać do 11! Ale myślę sobie: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... Dlatego kończę już pić kawę, piszę, nadrabiam zaległości, zaraz zacznie się gotować rosół. No mówię Wam: niedziela pełną gębą :D





Miłego, spokojnego, radosnego i leniwego dnia!
:)

środa, 6 lutego 2013

Klęska ;)

Tak jednym słowem można określić moje dzisiejsze przygotowania do jutrzejszego dnia. Jak co roku od trzech lat chciałam zrobić faworki. I jak co roku bardzo mi się nie chciało, ale faworki uwielbiam i jakoś się zmusiłam. Co prawda późno, bo dopiero przed 20 i to chyba mnie zgubiło. Jakoś tak psychicznie się spieszyłam, coby nie sterczeć w fartuszku i za wałkiem w ręku do północy. I prawdopodobnie za mało czasu poświęciłam na dopieszczenie ciasta i jego schłodzenie w lodówce. Niestety, pośpiech jest złym doradcą, zwłaszcza wszystkich perfekcyjnych pań domu :) A, i jeszcze zapodziałam gdzieś przepis z którego zawsze korzystałam i z którego wychodziły idealnie! (w zeszłym roku nawet Babcia pochwaliła :D) A że nie korzystałam z niego często, bo tylko raz do roku, to ni hu hu nie pamiętałam proporcji, a składniki kojarzyłam jak przez mgłę. Google mnie zgubiły. Po krótkich poszukiwaniach i szybkiej selekcji padło na jeden przepis, który okazał się pechowy (tak, tak to wina przepisu, nie moich zdolności!). No i tak zamiast kruchych i pękatych faworków, których smak będzie za mną chodził przez cały rok, wyszedł jakiś płaski i suchy chrust, który będzie mi się śnił po nocach i wcale nie będą to przyjemne sny  :D Zatem jutro pobudka chwilę wcześniej i wizyta w piekarni - mam nadzieję, że przed 7 nie będzie jeszcze kolejek po pączki ;) Tak na marginesie dzisiaj dowiedziałam się zupełnie przypadkiem, że pewna piekarnia (jedna z większych w mojej okolicy) jutro w ogóle nie wypieka chleba i bułek, tylko pączki, pączki i jeszcze raz pączki...jakoś nigdy mi to przez głowę nie przeszło, ale co tam, jeden dzień w roku można zjeść świeże pączki na śniadanie zamiast bułek ;)
Męża wyprawiłam na 19 na imprezę firmową, więc znowu mam wolny wieczór. W ogóle ten tydzień to jakaś masakra - niedziela nocka, poniedziałek nocka, wtorek nocka, dzisiaj impreza, i znowu nocki aż do niedzieli. Już dawno nie było takiego nocnego maratonu, ale za to od 18 lutego do końca miesiąca ma wolne, więc będzie chwila na złapanie oddechu.
Dzień już jest taki długi! O 17.30 dzisiaj było jeszcze w miarę jasno i co najważniejsze rano jest już coraz szybciej widno.  Przed 7 już zaczyna się rozjaśniać, a dla mnie to wspaniała wiadomość, bo nienawidzę jeździć samochodem po ciemku, zwłaszcza po nieoświetlonych, zamiastowych drogach, których tutaj jest pod dostatkiem :) Prawie można by zaśpiewać: Rozpędzeni prosto w stronę słońca... :D

A tymczasem dobranoc - pączki na noc!

poniedziałek, 4 lutego 2013

Denka kwartalne :)

Ojojojoj, trochę się tego nazbierało. Nie wiem nawet jak wytrzymałam zalegające przez 3 miesiące puste opakowania. Przynajmniej 2 razy miałam ochotę je wyrzuć, ale jakoś tak zostawały, aż w końcu postanowiłam ostatecznie się z nimi rozprawić.


Obecnie chyba mam najmniejszą ilość kosmetyków od dawnego czasu. Bez zapasów i bez kolejnych zakupów typu "a czemu nie", "bo ładnie pachnie",  "bo zawsze się przyda", "bo nigdy nie miałam", "bo mam ochotę spróbować". Owszem, nadal są zachcianki i nadal nie odmawiam sobie zakupów, ale są już one bardziej kontrolowane i zdroworozsądkowe :)


Dwa niewypały, czyli dwa średnie kremy do rąk. Ot, takie maziajki. 
1. Kamil Heand Repair, natychmiastowa pomoc dla suchych i odwodnionych rąk. 5% urea. Plus za pompkę. 
2. Isana, krem do rąk rumiankowy. Minus za bardzo niepraktyczne opakowanie. 


1. Isana, aromatyczny żel pod prysznic z masującymi perełkami. Limitowanka chyba sprzed roku. Zapas żeli pod prysznic miałam naprawdę ogromny. Ten zużywałam najwolniej. Jakoś nie przypadł mi do gustu. 
2. Isana, wiosenny żel pod prysznic Morze Kwiatów. Bardzo ładny zapach, odświeżający i relaksujący. Niestety wszystkie żele z Isany bardzo słabo się pienią, przez co są niewydajne, jednak ładne zapachy i cena (zwłaszcza w promocji 2,99) dobrze to rekompensują :) 
3. Lady SpeedStick Floral Magic. Ulubiony i niezawodny antyperspirant. Lubię zarówno wersję żelową, jak i tą zwykłą kremową. Za każdym razem testuję nowy zapach. Na pewno nie zamienię na żaden inny. 
4. Lactacyd Femina Emulsja do higieny intymnej. Drugie duże opakowanie z kolei. Obecnie testuję coś innego. 
5. Ziaja naturalna oliwka do masażu z olejem z oliwek. Uwielbiam wszystko, co oliwkowe. Duże 500 ml opakowanie z pompką. Zapach charakterystyczne dla całej oliwkowej serii Ziaji. Konsystencja raczej mało tłusta jak na oliwkę, zależy co kto lubi. Ja wracam do dziecięcych oliwek :) 
6. Luksja Nawilżający żel pod prysznic z aloesem i oliwą z oliwek. Z całego trójpaku żeli Luksja ten zostawiłam na koniec, bo początkowo zapach najmniej mi się podobał. Jednak później szybko zmieniłam zdanie. Na pewno odkupię jeszcze kiedyś ten żel. 
7. Nawilżający żel pod prysznic z płatkami róży i proteinami mleka. Dla mnie bez rewelacji, żel jak żel :)  
8. Luksja Witaminowy nektar pod prysznic Orange&Mandarin. Ten żel to zupełny przypadek. Bardzo udany, ale jednak przypadek ;) Chciałam kupić jego siostrzaną wersję z mango i papają, którą miałam przyjemność używać nie u siebie. A że nie było jej akurat na półce w sklepie, a ja zasugerowałam się kolorem, to wzięłam ten pomarańczowy, nie czytając etykiety. Teraz czyham na przepięknie pachnącą papaję i mango. 
9. Palmolive, Kremowy żel pod prysznic oliwka i mleczko nawilżające. Mój ukochany i ulubiony żel pod prysznic. Przecudnie pachnie i mocno się pieni. Zapach utrzymuje się długo po kąpieli. Kolejna buteleczka już czeka! Pisałam już, że uwielbiam wszystko, co oliwkowe? :D
10. Nivea Creme. Dla mnie wielofunkcyjny krem. Zawsze mam go pod ręką. Przekładam do mniejszego opakowania. 400 ml wystarczyło mi na rok. Od grudnia do grudnia :) 


1. Head&shoulders przeciw wypadaniu włosów. Niezastąpiony szampon do włosów. Stosuję go wymiennie z innymi szamponami. Czy wpływa na zmniejszenie wypadania nie mogę stwierdzić, ale doskonale radzi sobie z oczyszczaniem. Niestety wypłukuje też kolor. 
2. Marion, Błyskawiczna odżywka bez spłukiwania rozświetlająca włosy. Jedwabna kuracja. Pięknie pachnie. Pomaga w rozczesywaniu. Włosy są po niej miękkie,lekkie i pachnące. Polecam jako tańszy zamiennik GlissKura. 
3. Isana, odżywka wygładzające z olejkiem babassu. Blogowy hit sprzed kilku miesięcy. Rzeczywiście wygładza, ale moim zdaniem również obciąża i przyspiesz przetłuszczanie się włosów. 
4. Alterra Olejek do masażu Migdały i Papaja. Bardzo ładny zapach i wielorakie zastosowanie - na włosy i do ciała. Stwierdzenie, że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego, w przypadku tego olejku zdecydowanie się nie sprawdza :) 
5. L'oreal Elseve Color Vive. Ochronna odżywka w kremie - rozczesywanie, pielęgnacja, blask. Nie zauważyłam jakichś wyjątkowych zdolności tej odżywki, ale pomaga pozbyć się kołtuna na włosach :) 
6. Alterra szampon nawilżający granat i aloes do włosów suchych i zniszczonych. Moim faworytem z tej serii jest maska do włosów, ale szampon też niezły i plus za naturalne składniki. 


1. Ziaja kozie mleko, krem 1 nawilżanie dla cery suchej i skłonnej do zmarszczek. Przyjemny zapach, ale dla mnie za bardzo wyczuwalny na twarzy. Dodatkowo mam wrażenie, że delikatnie mnie zapychał. 
2. Soraya Care&Control. Krem nawilżający, redukujący blizny i zmiany potrądzikowe. To chyba mój ukochany krem. Nigdy nie zrobił mi krzywdy. Bardzo ładnie się wchłania i przedłuża trwałość makijażu. Higieniczne opakowanie z pompką i prawie 3-miesięczna wydajność to duże zalety. 
3. La Roche Possay Effaclar K. Duże opakowanie z zeszłej zimy i mała 5 ml próbka. Bardzo lubię ten krem, na pewno bardziej przypadł mi do gustu niż Effclar Duo. Obecnie testuję Triacneal. Brrrrr
4. Nivea Vitamin Shake malina i żurawina. Bardzo smakowita pomadka! Na pewno kupię ją ponownie! Aż chce się ją zjeść. W przeciwieństwie do wersji oliwkowo-limonkowej, która pięknie pachniała, ale smak miała dość sztuczny, i która też powinna się tu znaleźć, ale nie wiem gdzie się zapodziała :D


I ostatnie denka, czyli trochę kolorówki. Zużywanie tego typu produktów idzie mi zdecydowanie najwolniej. 
1. Virtual Ideal Cover Podkład kryjący długotrwały. Na pewno nie "ideal"; na pewno nie "kryjący", a już na pewno niedługotrwały. Nie, nie, nie. 
2. Ingrid Idealist Puder w kamieniu. Kolejne opakowanie, póki co mój ulubiony, nawet zrobiłam mały zapas :) ładnie wykańczca makijaż, matuje i nawet kryje, czego od niego nie oczekiwałam, a tu proszę...niespodzianka. 
3. L'oreal Million Volume Lashes. Bardzo, bardzo dobry tusz, ale niestety drogi. Mocna czerń, świetna szczoteczka. Stawiam go na równi z zielonym Wibo, który kosztuje 5 razy mniej, więc po co przepłacać? 
4. Róż Bell. Najjaśniejszy kolorek - bardzo delikatny róż. Idealny na letnie miesiące do lekko opalonej skóry. Pięknie rozświetla. 
5. MySecret. Pearl Touch cień do powiek. Kolor 103. Cień na dzień i na wieczór. Bardzo ładny, delikatny, perłowy odcień odświeża i rozświetla spojrzenie. Do szybkiego porannego makijażu dla mnie jest idealny. 

Uffffffffffffffffffff
To już koniec. Naprawdę sporo się tego nazbierało. Dumna jestem, że wszystko zużyłam, nic nieskończonego nie wylądowało w koszu. Już Was nie zamęczam. Idę wyrzucić śmieci :) 

niedziela, 3 lutego 2013

Domowy fast food

czyli wielkie czyszczenie lodówki, mnóstwo przyjemności dla podniebienia i "trochę" kalorii :) Tak wyglądała nasza wczorajsza obiadokolacja. Zapiekanki kurczakowe z żółtym serem, oliwkami lub papryką z obowiązkowym oregano i bazylią albo szynkowe z serem camembert. Do wyboru, do koloru! Mmmm! Pycha!




Mężuś wczoraj wieczorem wyruszył do Ol, więc do wtorku urzęduję sama na mieszkanku. Do tej pory jestem w piżamie. Na śniadanie była kawa i cornfleaksy z mlekiem, czyli lenistwo totalne. W pogotowiu książka z pogranicza psychologii i rozwoju osobistego, dotycząca szeroko pojętego uczucia złości i ucząca jak żyć bez niej, ale za to pełnią życia i w zgodzie z własnymi uczuciami. Dla mnie w sam raz, bo jestem ogromną złośnicą i wcale mi się to nie podoba! ;)
A jutro wyruszam na poszukiwania kryminałów "Polityki". Seria składa się z trzech opasłych tomów. Cena z kiosku to 15 zł za sztukę; chyba w zeszłym tygodniu pojawił się 1 tom. W sklepie internetowym czasopisma można kupić cały zestaw 3 książek za 40 zł i uwaga przesyłka jest wówczas darmowa. Więc nawet bardziej się opłaca... Hmmm
źródło: sklep.polityka.pl
Baaaaaaaaaaardzo, ale to bardzo leniwej niedzieli Wam życzę. Jutro już znowu poniedziałek. Brrrr!

źródło: fishki.pl
Ja dokładnie tak mam. Mąż się ze mnie śmieje, a naprawdę w niedzielę dopada mnie stres przedponiedziałkowy. :(